Z tego co zaobserwowałem najlepsze warunki trafiają się najczęściej w poniedziałki, a ten wpis to kolejny przykład na potwierdzenie mojej tezy. Ale zacznijmy od początku. Jest niedziela, 25 dzień czerwca 2018 roku, godzina 22:46. Nagle na messengerze wyświetla się wiadomość od Kamila z Piotrków z lotu ptaka – „jutro mgły, powinny się utrzymać do 5 nad ranem, jedziesz”. Jako, że mi dwa razy powtarzać nie trzeba o godzinie 23:00 mamy już gotowy plan działania, można się zabrać za pakowanie sprzętu. Ustawiam budzik. który informuje mnie, że do włączenia się alarmu pozostało mi mniej więcej 3,5h … W międzyczasie mój organizm uświadamia mi, że o spaniu nie ma nawet mowy, przyjmuję to z pokorą i idę do kuchni zrobić sobie kawę. Czas spędzam przed komputerem przy którym przeglądam mapy i galerie w poszukiwaniu najciekawszych miejsc nad zalewem. Zegar wybija godzinę 2:40, ubieram się więc, zabieram termos z kawą i ruszam na umówione miejsce zbiórki. Na miejscu jesteśmy chwilę po 4 rano, zbieramy tobołki i idąc przez lasy udajemy się w pierwsze wybrane przez nas miejsce. Tutaj następuje pierwsza niespodzianka, port z którym wiązałem swoje nadzieje jest zamknięty… Lokujemy się po przeciwnej stronie brzegu gdzie odnajdujemy również mostek znany mi ze styczniowej wędrówki, robimy kilka zdjęć i ruszamy dalej.
Warunki nie porywają, nie ma słońca na które liczyłem, a mgły są sporo mniejsze niż te prognozowane. Po kilkunastominutowej walce z komarami stwierdzamy, że czas najwyższy przenieść się w końcu w inne miejsce. Docieramy do tamy na której wysiadam, Kamil jedzie dalej mając na te tereny całkowicie inny pomysł. Schodzę schodami w dół rzeki Pilicy, która za chwilę wpadnie do zalewu i tu następuje kolejna niespodzianka i długo wyczekiwany nagły zwrot akcji. Na moich oczach zza chmur wyłania się słońce, zresztą po raz pierwszy dzisiaj. Momentalnie podświetla się para unosząca się tuż nad wodą, a w tle ukazują się duże ilości ptactwa różnej maści. Moja reakcja była natychmiastowa, przyśpieszyłem kroku, schowałem sprzęt za krzakiem, a następnie starałem się powolutku zbliżyć do tego towarzystwa. Nie oszukujmy się, obiektyw o ogniskowej 135 mm nie pozwala na zdjęcia z większej odległości, a dzikie ptaki dość szybko uciekały przemieszczając się w głąb rzeki. Na szczęście udaje mi się wykonać kilkanaście różnych zdjęć, o to najciekawsze z nich.
Po 20 minutach tej sielanki ponownie zachodzi słońce, a ja w znakomitym humorze przedzieram się przez zarośla i wracam z powrotem na tamę. Będąc już na górze odwracam się i robię ostatnie pamiątkowe zdjęcie prezentujące miejsce moich działań z dużo dalszej i szerszej perspektywy.
Jedziemy dalej licząc na ponowne przebicie się słońca, jednak tego dnia matka natura wyczerpała już limit przyjaznych warunków. Odwiedzamy kilka miejsc, dopijamy kawy na molo i powoli zawijamy się w stronę domu. Dla mnie był to typowy wyjazd jednej miejscówki i pomimo, że zwiedziliśmy sporo terenów nie udało mi się złapać w kadrze już nic innego co przyciągnęło by moje oko. Podczas drogi powrotnej odwiedzam jeszcze kilka dobrze znanych mi miejscówek, jednak obecne warunki dość skutecznie przekreślają sens fotografowania. Do domu docieram przed 9 rano, zgrywam materiał na dysk, przeglądam najciekawsze strzały i stwierdzam, że czas najwyższy położyć się w końcu spać. Tak kończy się kolejna poranna foto wyprawa.
Pingback: Tama nad Zalewem Sulejowskim | pobezdrozach.com