Dookoła zbiornika Jeziorsko – 52 km

Jeziorsko to największy akwen wodny w regionie łódzkim dlatego tym bardziej nie mogło zabraknąć go na liście naszych wypraw. Plan był bardzo ambitny, obejść go dookoła pokonując po raz kolejny dystans 50 km, choć tym razem jednak przy dużo niższej temperaturze. Wyprawa startuje chwilę po 4-tej rano, kiedy to zbieramy się w 5 osób i ruszamy autem w stronę zbiornika. Chwilę przed dojazdem na miejsce zmieniamy plany co do miejsca startu tak by móc z jak najlepszej perspektywy oglądać wschód słońca. I tak punktualnie o 6-tej zostawiając auto pod kościołem w Miłkowicach ruszamy ku przygodzie. Temperatura, która tego dnia wynosi -15℃ nie stanowi większego problemu, brak wiatru sprawia, że jest nawet całkiem przyjemnie, a niebo przygotowujące się do wschodu wita nas pięknymi kolorami. I to właśnie w tym miejscu wznosimy pierwszy toast za zdrowie Sławka, który obecny tu z nami obchodzi w dniu dzisiejszym swoje 51 urodziny.

Niski stan wody umożliwia nam pokonanie sporej części trasy z dala od brzegu, a według mapy wędrujemy po prostu po wodzie. W końcu wyłania się słońce, które serwuje nam bardzo przyjemne dla oka widoki, szczególnie unosząca się para wodna po drugiej stronie brzegu nadaje tu niesamowitego klimatu! Aparaty idą w ruch, zapowiada się więc kolejna przerwa.

Kilometry pokonujemy spokojnym tempem głównie po odkrytym dnie zbiornika przez co ścinamy troszkę zaplanowaną trasę. Docieramy do przystani w której zacumowany jest statek, a kolejna łódka znajduje się na najeździe. Po wyjściu do drogi głównej naszym oczom ukazuje się tablica informująca nas o tym, że znajdujemy się obecnie na terenie województwa wielkopolskiego. Czyli właśnie stawiamy swoje kroki po trzecim już województwie w naszej wędrówkowej historii.
  
Zbliżamy się do tamy, czyli miejsca, które z punktu widzenia fotografa zawsze rodzi najciekawsze ujęcia. Nie zawiodłem się! Mocne słońce zapewnia klimat już od samego początku drogi. Widząc zastane warunki wyczekuje momentu aż członkowie wyprawy wejdą na metalowy pomost by wykonać pierwsze zdjęcia. Jest dokładnie tak jak chciałem, zapowiada się więc piękny dzień pod każdym możliwym względem.


Przechodzę na drugą stronę drogi i wychylam się za barierkę, a tam po prostu widok marzenie! Małe zwężenie na Warcie skąpane w porannym słońcu, do tego unosząca się nad wodą para oraz setki kaczek, które pluskają się beztrosko w tym miejscu. Całość tworzy istny raj, jakiego w swoim życiu jeszcze nie widziałem! Mógłbym spędzić tu długie godziny, jednak czasu jest niewiele, a reszta ekipy czeka już na mnie dłuższą chwilę. Z wielkim więc bólem serca opuszczam to miejsce zabierając ze sobą tak wspaniałe kadry!
       Schodząc z tamy i idąc ponownie odkrytym dnem docieramy do zamarzniętej plaży. Następnie droga prowadzi nas do kościoła w Siedlątkowie, gdzie niczym komandosi wyłaniamy się zza wału na oczach ludzi zgromadzonych pod świątynią. Stoimy chwilę po czym ruszamy dalej w kierunku kamienistej plaży. Tu pod jednym z klifów urządzamy sobie małą przerwę podczas której główną atrakcją są odgłosy wydawane przez zamarzniętą wodę nacierającą na brzeg. Odnajdujemy przy okazji także sporo muszli, które porozrzucane są po całej plaży.
     
Docieramy do jednej z najważniejszych atrakcji tego dnia, czyli plaży w Pęczniewie. Niski stan wody odkrywa nam historię przeszłości – czyli dawną wieś i liczne fundamenty jej zabudowań. Widoczne są również pnie drzew oraz przeróżne relikty z okresu istnienia tu życia. Odnajdujemy sporo różnych fantów, głównie tłuczoną porcelanę, fragmenty ozdobnych zastaw, a także kilka innych rzeczy codziennego użytku. To miejsce robi na nas ogromne wrażenie! Chodzimy zatem całą szerokością i wyszukujemy coraz to ciekawsze skarby porozrzucane na dnie plaży.
     
Po raz kolejny ścinamy nieco trasę co tym razem nie wychodzi nam na dobre. Przed nami jak z pod ziemi wyrasta rzeka, której nikt poza mną nie chcę pokonywać na boso, czas więc wrócić do drogi głównej i iść okrężną drogą przez most. Przy ujściu rzeki mróz tworzy piękne widoki, które oczywiście trzeba uwiecznić na zdjęciach. Stoimy zatem chwilę obserwując lodowe bałwany, a po chwili ruszamy dalej.
  
Kolejne kilometry pokonujemy plażą, na którą woda wyrzuciła mnóstwo muszelek i skorupiaków. Docieramy w końcu na półmetek naszej wędrówki i na 25 km robimy kilkunastominutową przerwę. Z radia lecą kawałki Sławomira, a my pijemy gorącą herbatę i leżymy beztrosko patrząc w niebo. Taki relaks był nam zdecydowanie potrzebny!
  Opuszczamy teren zbiornika bo dalsza część trasy prowadzić będzie teraz wzdłuż rzeki. Idziemy wąską ścieżką usytuowaną wśród łąk i pól. Musimy dostać się na groblę znajdującą się 4 km dalej. Po drodze udaje nam się także odnaleźć dwa schrony bojowe z czasów wojny, które usytuowane są wzdłuż rzeki. Po dojściu do grobli ruszamy nią w stronę mostu, który jest teraz naszym celem.
 
Po pokonaniu kolejnych 4 km docieramy z powrotem do terenów zbiornika. Robi się coraz zimniej, słońce już nie rozpieszcza nas tak jak we wcześniejszych fazach wędrówki. Spory dystans pokonujemy lasami po bezdrożach gdzie podłoże jest tragiczne, a każde kolejne kroki podnoszą w powietrze tumany kurzu i syfu. To zdecydowanie najbrzydsza część całej trasy. 41 km to czas na dłuższą przerwę i ognisko – w końcu! Rozpalamy sprawnie ogień, smażymy kiełbaski i odpoczywamy przed dalszą drogą. Tym razem gwiazdą zostaje Edyta, która chcąc ogrzać sobie stopy wypala sobie dziurę w bucie.


Ruszamy dalej, a kolejne kilometry to jak się okazuje najtrudniejszy epizod tego dnia. Przeszywający mocny wiatr wieje nam prosto w twarze potęgując jeszcze bardziej mróz, który i tak nas nie oszczędza. Robi się ciemno, a my z latarkami na głowach kroczymy dalej, bo do mety jeszcze tylko kilka kilometrów. Wiejący wiatr i padający śnieg dają nam nieźle w kość. Ogółem tego dnia przeskakujemy po drodze kilka płotów i ogrodzeń, które normalnie nie pozwoliłyby okrążyć zbiornika trasą, którą sobie założyliśmy. Ostatnie kilometry pokonujemy mimo wszystko w wyśmienitych humorach i w całkiem dobrej formie. Najbardziej cieszy fakt, że nikt nie doznał żadnych urazów, poza odciskami, które są zmorą długich wędrówek. Udało się! Docieramy do auta kończąc tym samym kolejną wymagającą przygodę. Dystans tego dnia wyniósł dokładnie 52,15 km – co jest naszym nowym rekordem jeśli chodzi o zorganizowane wyprawy ekipy #WPB! Trasę pokonujemy w 13 godzin i 12 minut. Warto dodać, że Edyta i Kamil, którzy po raz pierwszy wybrali się w tak długą trasę ukończyli ją bez większych problemów. Była to najciekawsza przygoda jaką przeżyłem, jeśli chodzi o nasze wędrówkowe życie. Poniżej zamieszczam tradycyjnie statystki z Endomondo z zaznaczoną trasą wędrówki.

One comment

  1. Pingback: Prelekcje w Piotrkowie Trybunalskim – POBEZDROZACH.COM

Dodaj komentarz