Szlakiem Łosia z Dłutowa – 16 km

Całkiem niespodziewanie udało nam się wyruszyć w pierwszą letnią wędrówkę. Czasu na planowanie nie było zbyt wiele ponieważ decyzja o jej zorganizowaniu zapadła spontanicznie kilkanaście godzin wcześniej. Powstał tylko szybki plan wskazujący jedno konkretne miejsce, które chcemy odwiedzić, a mianowicie makietę samolotu Łoś, która znajduje się w Dłutówku, a o której pisałem już na stronie w dziale Ciekawe Miejsca. Trasa miała być zatem porannym spacerkiem po lasach, które znajdują się w pobliżu tego miejsca. Start, który zaplanowaliśmy bardzo wcześnie z rana miał nam zagwarantować widok wschodzącego słońca oraz nieco chłodniejsze temperatury. Ale zacznijmy od początku.

Chwilę po 4 rano wjeżdżamy na jedną z bełchatowskich stacji paliw na której zamawiamy kawę i zawieramy nowe znajomości; pozdrawiamy Cię sympatyczny weselniku. Stoimy kilka minut i patrzymy jak niebo powoli nabiera kolorów, po czym dopijamy ostatnie łyki i w cztery osoby stałego składu ruszamy w stronę Dłutowa. Po zaparkowaniu auta ruszamy od razu w stronę samolotu, który znajduje się tylko kawałek dalej. Niestety kiepskie warunki spowodowane zbyt mała ilością słońca, które dopiero szykuje się do wschodu sprawia, że maszerujemy dalej, a wrócimy tu ponownie po przejściu całej trasy. Docieramy do pierwszego stawu nad którym spotykamy pierwszych wędkarzy, a między drzewami ukazuje się dość przyjemny widok lokalnego kościoła skąpanego w promieniach słońca. Idąc wzdłuż brzegu spotykamy jeszcze łódkę przy której robimy krótką przerwę, następnie wracamy na szlak by kontynuować naszą wędrówkę.

Pokonywane przy wodzie ścieżki wyglądają dość specyficzne ponieważ skaczące po nich małe żabki dość szczelnie pokryły całą szerokość drogi… Są tu ich całe setki dlatego bardzo trudno je ominąć i nasze tempo jest dosyć powolne. Kolejne żyjątka, które zliczać można w setkach to komary, które tego dnia już od samego początku są bardzo upierdliwe i uprzykrzają nam każdy metr naszej wędrówki. Nie da się nawet spokojnie stanąć by zrobić zdjęcie ponieważ cała chmara momentalnie nas obsiada i gryzie gdzie się da… A, że mój piękny umysł kazał mi założyć krótkie spodenki to cierpię podwójnie.


Po drodze mijamy sporo zwierzyny, głównie są to zające i sarny, które wyszły coś zjeść i złapać trochę porannego słońca. Idąc dalej dość przyjemnie wyglądającymi ścieżkami docieramy nad kolejny staw, który zamierzamy okrążyć. Wysoko usytuowana droga prowadzi nas niedaleko linii brzegowej, której jednak nie widać ze względu na bujną roślinność w tym miejscu. Po przejściu kilkuset metrów schodzimy jednak niżej by zobaczyć w końcu jak wygląda to rozlewisko. Spotykamy kolejnych wędkarzy, którym nie straszne są dziś komary, a także Grzegorza – dęba szypułkowego, który przedstawia się nam jako pomnik przyrody.

Opuszczając teren stawu docieramy do alei Dobrego Wojaka Szwejka, którą wędrujemy wzdłuż znajdujących się tu zabudowań. Nie trudno zauważyć różnicę między wędrówkami zimowymi a letnimi, w końcu dostrzec można piękno przyrody, które nas otacza (oczywiście poza komarami). Spotykamy tu węże, żaby i inne kolorowe żyjątka, które udaje się również uwiecznić na zdjęciach. Zamykając koło wokół stawu docieramy w końcu do asfaltu, którym teraz przyjdzie nam iść, tak dla odmiany.
 
Idąc asfaltem nadchodzi czas by w końcu ponownie wejść w las, do dyspozycji mamy piękną ubitą i szeroką drogę, ale idziemy dalej bo według mapy powinna być jeszcze jedna ścieżka kilkaset metrów dalej. No i jest, tuż za przyczepą widoczną na zdjęciu. Szeroka na metr, z trawą do kolan w której dodatkowo czają się jeżyny, a także zarośnięta do tego stopnia, że trzeba się co chwilę schylać by móc pokonać kolejne przeszkody. Żeby jeszcze jakoś dodatkowo nam dowalić, jest tu jeszcze więcej komarów niż wcześniej… Idzie się więc tragicznie, tym bardziej mi ponieważ mam na sobie krótkie spodenki… To zdecydowanie najgorszy odcinek całej trasy. W końcu uciekamy na okoliczne pole, które nie wygląda dużo lepiej, ale przynajmniej nie trzeba się schylać.


Po pokonaniu prawie trzech kilometrów w końcu docieramy na piękną drogę! Ale najpierw czas zrobić sobie przerwę. Po kilku minutach postoju ruszamy dalej wędrując elegancko po twardym podłożu. Po jakimś czasie wkraczamy z powrotem do lasu gdzie czekają równie piękne i przyjemne ścieżki oraz… dosyć spora ilość dojrzałych jagód. Zajadając się maszerujemy powoli dalej domykając okrążenie i zbliżając się do końca naszej wędrówki.
  
Przed samym jeszcze parkingiem odnajdujemy bardzo klimatyczną chatkę obok której unosi się zapach świeżego siana, ale klimat! Omijając auto ruszamy ponownie w stronę Łosia, którego nie udało się sfotografować z rana z powodu zbyt małej ilości światła. Mijamy stadninę koni, które stacjonują kawałek dalej. Szybka decyzja i przedzieram się w krótkich spodenkach przez zarośla wśród których ukryły się również pokrzywy, mówi się trudno muszę zrobić te zdjęcia!
    
Kilka chwil później ponownie docieramy do samolotu gdzie tym razem warunki są już dużo lepsze i można wykonać kilka zdjęć. Podziwiamy pomnik z każdej strony po czym ruszamy z powrotem w stronę auta. Jedno trzeba przyznać, w letniej scenerii to miejsce wygląda dużo ładniej niż zimą, a ożywiona przyroda przynosi dużo lepsze efekty na zdjęciach.
      
I w tym miejscu w zasadzie kończy się nasza wędrówka, choć nie do końca. W planie mamy jeszcze zajechać do Baryczy by zobaczyć co pozostało po pożarze tamtejszego zabytkowego młyna, który był celem jednej z naszych styczniowych wędrówek. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze by obejrzeć dość ciekawą kapliczką Lasów Państwowych stojącą tuż obok siedziby nadleśnictwa w jednej z mijanych miejscowości. Kolejną z ciekawostek jest spójny styl budynków, które mijamy po drodze w okolicach Ldzania i Baryczy. Łącznie spotkaliśmy kilkanaście takich samych budowli ze specyficznej cegiełki i trzeba przyznać, że wyglądało to bardzo ciekawie.
  
W końcu docieramy w dobrze znane nam rejony Baryczy, niestety tym razem widok jaki nas wita nie jest zbyt przyjemny… Poza murowanymi elementami konstrukcji oraz maszynami i ich elementami nie pozostało tu praktycznie nic… A sam pożar był na tyle duży, że nawet drzewo stojące za drogą odniosło dość spore obrażenia. Z wieloletniej historii nie zostało tak na prawdę nic… Komu tak bardzo przeszkadzał ten obiekt, że musiał w taki sposób zakończyć jego żywot? Tego się pewnie już nie dowiemy. Pozostaną tylko zdjęcia i fajne wspomnienia związane z tym miejscem.
   
I to właśnie tu kończy się nasza kolejna przygoda, która była naszą pierwszą letnią wędrówką. Całą przyjemność z obcowania z naturą zepsuły niestety komary, które w dość natarczywy sposób nie dawały o sobie zapomnieć choć na chwilę. Widoki były na pewno dużo ładniejsze niż podczas naszych zimowych wypraw, jednak od strony technicznej wolę jednak zimowe i mroźne wypady. Ostatecznie w niecałe cztery godziny udało nam się pokonać dystans 16-tu kilometrów. Trasę można było jeszcze wydłużyć  i pokonać spokojnie ponad 20 km, ale brak czasu i chęć odwiedzenia Baryczy sprawił, że tego dnia obraliśmy taki plan. Poniżej zamieszczam tradycyjnie statystyki z Endomondo z zaznaczoną trasą wędrówki.

Dodaj komentarz